Z wyborem kursu coachingowego miałam problem. Wszędzie “najlepiej”. Wkurzyłam się i cisnęłam laptopem w kąt. Finalnie zdecydowałam na kurs, którego nawet nie brałam pod uwagę. Jedni to nazwą brawurą, inni głupotą. Ja nazywam to samoświadomością.
Pewnego dnia w maju, tańczyłam w salonie z synkiem. Za oknem bez i wiosna. Słońce. Ja w 8 msc. ciąży. W pewnej chwili zrobiło mi się słabo. Usiadłam na kanapie. Dziwne to uczucie. O co chodzi? To nie jest to “słabo”, co się robi w ciąży. To zupełnie inne “słabo”. I nagle przeszedł mnie dreszcz. W mojej głowie pojawiło się słowo. C o a c h i n g.

Tu i Teraz
Położyłam się. Że co…? Coaching? Kiwnęłam głową. Przygryzłam wargi próbując zrozumieć. Zmarszczyłam czoło. Nie rozumiałam. To zbyt namacalne by się temu opierać. Czułam jakby decyzja już zapadła. Ciało mnie zatrzymało. Głowa mnie o tym poinformowała. Serce właśnie dostaje zawału. Co robić? Wstałam z kanapy. Jeszcze 5 min. temu nic nie zapowiadało, że zostanę coachem. Unosiłam się nad ziemią. Ekscytacja. Trąbki. Taniec. Boney M. Famfary.
Jednak piękne chwile szybko się kończą. Zalew informacji o kursach coachingu był tak duży, że kompletnie mnie przerósł.
Bujanie z myślami
Moje drugie dziecko się urodziło. Mimo to czułam się „brzemienna”. W niekończące się znaki zapytania. Całe lato spędziłam w hamaku. Bujałam się tam z moim małym człowiekiem. I bujałam się z myślami, gdzie na ten coaching? Zaczął się się wrzesień i pierwsze kursy ruszyły. Nadal nie czułam “tego czegoś”.
Ktoś mi podesłał link na webinar. Z jakimiś trenerami coachingu. Wieczorową porą. Połączyłam się bez video, bez mikrofonu. Biegałam po pokoju za dzieckiem. W ręku miałam widelec z owiniętym spaghetti. Aktywna forma kolacji. A przy okazji posłucham co oni tam mówią.
– Halo! Ewelina jesteś z nami? Ewelina…..? Cześć! Widzisz nas, słyszysz nas? Jesteś?
Cisza. Nie przywitałam się. I nie zamierzałam. Stałam plecami do telefonu, z głową odwróconą w bok. Widziałam kątem oka, że czekają. Ja nic. Oni nic. Nadal cisza… Boże co za uparciuchy z nich! Zezłościłam się i kliknęłam w telefon.
W głowie miałam niezliczoną ilość memów o coachach. Kursy nabijające ludzi w bambuko. Szkoły weekendowe i tytuły “guru coachingu” po kilku godzinach szkolenia online. A fora pękały od rozżalonych nieumiejętnym coachingiem ludzi. Lato dało mi zbyt dojrzałe owoce. O smaku zniechęcenia. Byłam pełna słów bez wyrazu.

Kluski na głowie
Nie wierzyłam, że to robię. Dłońmi umazanymi w sosie pomidorowym włączyłam video.
Noooo cześć! – przywitałam się jak ze starymi znajomymi. Po głowie biegały mi myśli: Ooo mam spaghetti we włosach. Fajnie. Boże! Dlaczego pakuję się w jakieś dziwne rozmowy?!?! Nie wiem o tej szkole nic!
– Czemu wasz kurs jest taki drogi?! – walnęłam prosto z mostu. To była jedyne, co wiedziałam. Dlatego ich odrzuciłam.
– Drodzy?!?! My drodzy…?!?!? Jakość jaką u nas dostajesz jest nieporównywalna na rynku!!! – Poczułam jak całe moje ciało i moje myśli rozpadają się drobny mak. Pamiętam to oburzenie. Przestraszyłam się. O mało nie wypuściłam dziecka z rąk.

Autentyczność od nanosekund
Od tamtych słów byśmy w relacji. Byłam zdecydowana. Chce tam. Maciej Baryłka wraz z Justyną Zacharuk dokończyli historię o jakości coachingu u nich. Nie musieli. Wystarczyło ich oburzenie. Autentyczność od nanosekund.
Wielu coachów z różnych szkół do mnie dzwoniło. Rozmawialiśmy. Opisywali swoje usługi. Byłam nawet na dniu próbnym w jakieś akademii. Każdy z nich przekonywał mnie do czegoś. U nas tak, u nas śmiak, u nas „naj naj naj”.
W ręce tych oburzonych ludzi, ulokowałam moją małą fortunę. Kiedy rozmawialiśmy miałam wrażenie, że oni widzą moje zasoby i umiejętności. Całe moje złoto w postaci: relacyjności, naturalności, uważności i autentyczności. Tak jakby znaleźli klucz do mojego skarbca. Podobało mi się to.

Instrumenty mięśniowe
Podczas webinaru, moje obawy rozprysły się w drobny mak. Ulga w karku, wolniejsze bicie serca. Wyprostowana postawa, głęboki oddech. Miałam samoświadomość, tego co zadziewa się pod skórą. To uważność na siebie samą. Wiem, jak na mnie wpływają sygnały z ciała.
Jedni samoświadomość nazwą intuicją, introspekcją w siebie a inni, że robią coś „na czuja”. Uważność na siebie i uważność w relacji – spaja się w jedno. Jestem uważna na siebie i jestem uważna na ciebie. Z taką samoświadomością – wchodzenie w relacje ma inną jakość. Świadczy też o dojrzałości empatycznej. O uważności w relacjach pisałam więcej tutaj.
W ciele ulokowana jest cała paleta różnych instrumentów mięśniowych. Grają utwory i wybrzmiewają nutami odczuć. Dawno temu naciskałam przycisk „odcinam się”. Dziś, pierwsze co robię to wgląd. W moją małą, kameralną orkiestrę cielesną.

Anioł i mędrzec
Na kursie jest mi bezpiecznie. Nurkuję w głębokie procesy psychologiczne. Zmieniam spojrzenie na świat. Dekonstruuję. Płaczę z bezsilności, z niewiedzy, z radości, ze zmęczenia. Wkurzam się. Czuję silne emocje a czasem letnie. Żartuję. Mało mówię, rozgaduje się. Doświadczam.
Kiedy ktoś mnie pyta o moją naukę – Ej ale o co tam właściwie chodzi? Tak bardzo chciałabym powiedzieć jakie to dobro. Z drugiej strony wiem, że tylko doświadczenie procesu coachingowego będzie adekwatną odpowiedzią.
I tak na jednym ramieniu siedzi mi anioł, co szepce: mów, że to płynne złoto. Że można to jeść garściami. A z drugiej siedzi mędrzec, co laską mnie trąca po uchu. I kiwa głową, że „nie, nie, nie”. Nie mów nic. Doświadczenie procesu coachingowego. Doświadczenie. Jedynie to.
I tak żyję pomiędzy tym aniołem i mędrcem. Uprawiam ekwilibrystykę. Balansuję między ubieraniem w słowa a doświadczaniem. Moja strona internetowa tym jestem. Domem, w którym opowiadam przy herbacie czego doświadczam. Czerpię z procesu rozwojowego, z relacji, z rozmów. Chciałabym, żebyście też tego doświadczyli. A z drugiej strony wiem, że to co mogę dać to słowa.
Dajcie znać jak wy dbacie o sygnały z ciała? Czy słuchacie ich uważnie?
Zapraszam Cię do kolejnego artykułu o aktywnym słuchaniu.
Brak komentarzy